Pozbywajac się otoczki dzieciństwa, nostalgii, patrząc chłodnym okiem, serial ma wyczuwalne braki. Scenariusz czasem jest dziurawo - skokowy, jest nieco infantylny na swoj uroczy sposób, ale nie jest to efekt czterdziestolatka - po prostu taki jest.
Natomiast coś, czego nie da się uchwycić, a jest naprawdę genialne, to wizja artystyczna całego przedsięwizięcia. Nieprawdopodobnie głęboka muzyka, naprawdę zupełnie wyjątkowa, owa aura mglistego mistycyzmu, która otacza cały świat przedstawiony, to jest magia - Albert Hoffmann zbiłby chyba piątkę z Carpenterem. Atmosferę można wycinać scyzorykiem i chowac do lodówki na lepsze czasy - serial dobitnie pokazuje, że operując prostymi środkami, bez efektów i pieniędzy, da się budować świat alternatywny, który ma swój charakter. Już w pierwszej scenie, z napisami początkowymi, gdy Robin napina cięciwę i odpala główny schemat muzyczny, a w tle jest dźwięk symulujący wibrację sprawia, że już mam ciary - to jest genialny prymitywizm, genialny!
Zastanawiam się, jaki odbiór ma w środowisku dzisiejszych nastolatków. Technicznie ten serial się nie zestarzał, bo nie miał czym, ale jestem ciekaw, czy młodzież wychowana na tanim efekciarstwie jest w stanie uchwycić niepokojący geniusz unoszący się nad sztucznie wykreowanym Sherwood...